4.0
2023-11-20Recenzja zweryfikowana„Krzyk ciszy” zaczyna się bardzo spokojnie niczym powieść obyczajowa, chociaż w podświadomości czytającego tkwi przekonanie, że w którymś momencie ta sielanka musi zostać zakłócona, wszak wiadomo, że powieść obyczajowa to nie jest. Jolanta Bartoś pisze lekko łatwo i przyjemnie, co może dać początkowe złudzenie, że nic złego w takiej miejscowości jak Jaraczewo zdarzyć się nie może. Jest to miejsce spokojne, w którym poza pijackimi burdami tak naprawdę nic się nie dzieje. Wszystko toczy się wolno i w swoim rytmie. Tę sielskość zaburza jednak pojawienie się Barbary Trzebińskiej, „dziedziczki”, jak ją tu nazwano. Po latach batalii ojca Barbary, ona odzyskuje w końcu swoją własność, dworek w Jaraczewie. Bardzo ją to cieszy i nie zraża nawet fakt, że budowla jest w dość opłakanym stanie. Postanawia dworek wyremontować i korzystać z jego uroków. Barbara jest wybitnym transplantologiem i gdy w grę wchodzi ryzykowny przeszczep, to zawsze jest wzywana. Nie przeszkadza jej, że musi zostawiać swoich pacjentów, pod opieką innych, bo ogromnie ją cieszy przebywanie w dworku. Kiedyś przyrzekła sobie, że już nigdy nie będzie miała dzieci, więc swoje instynkty macierzyńskie zaspokaja, przyjmując atencje siedmioletniego chłopczyka z sąsiedztwa, który od samego początku skradł jej serce. Barbara gdy tu przyjeżdża, cały swój czas poświęca zaprzyjaźnionemu chłopcu. Pewnego dnia Marek znika bez śladu. Szeroko zakrojone poszukiwania chłopca nie przynoszą rezultatu. Zrozpaczona matka, jako sprawczynię zaginięcia syna wskazuje Barbarę. Andżelikę w jej teorii dodatkowo utwierdza miejscowy policjant, który prowadzi nielegalne poczynania, czym nieomal nie doprowadzi do tragedii. Jarczewo to mała miejscowość, w której plotka żyje własnym życiem. Łatwo ludziom wmówić coś czego nie ma, obciążyć winą człowieka, który nie ma nic na sumieniu. Podburzeni ludzie w tłumie są gorsi od rozjuszonych zwierząt, gotowych zabić w imię fałszywie pojmowanej sprawiedliwości. Marek się nie odnajduje, natomiast Barbara nieoczekiwanie otrzymuje propozycję intratnego stażu w Ameryce. Długo na niego czekała, więc się nie waha ani chwili i wkrótce wyjeżdża. Wraca dopiero po pięciu latach z adoptowanym 12-letnim synem Karolem. Chociaż w „Krzyku ciszy” atmosfera niepokoju towarzyszy czytającemu od samego początku, to nic nie wskazuje na to, co ma wydarzyć się później. Fabuła lekka i przyjemna, jak w powieści obyczajowej, ale już gdzieś za rogu, wygląda strach, nieokreślony bliżej lęk. Jest coraz większy i wciąż się potęguje, sprawia, że przyspiesza tętno, a po plecach przechodzą ciarki. W pewnym momencie w chwili zaginięcia dziecka strach staje się wręcz namacalny. Czy ktoś chłopca uprowadził, zamordował, ukrył ciało? Policja prowadzi tendencyjne śledztwo, więc sprawca, jeśli jest, z łatwością może pozostać ukryty w cieniu, bezkarny. Życie Barbary odtąd zmienia się w koszmar, bo Andżelika rozpowiada po wsi, że podobieństwo Karola do Marka nie może być przypadkowe. Im dalej, tym historia staje się coraz bardziej przerażająca. Barbara po tym, co usłyszała od syna, opowiadającego o różnych faktach, których on znać nie może postanawia wyjechać wraz z nim daleko od tego miejsca, które teraz jawi jej się jak najgorszy koszmar. Niestety opuszczenie Jaraczewa nie będzie takie proste… „Krzyk ciszy” to wspaniała historia z trochę zmarnowanym potencjałem, bo zabrakło jej zaledwie delikatnego szlifu, a stałaby się wyśmienitą powieścią grozy. Mimo tego małego zastrzeżenia jest to bardzo mądra powieść z przekazem. Autorka poruszyła w niej drażliwy temat transplantologii. Pokazała, do czego prowadzi ślepa egoistyczna miłość i co potrafi zrobić z człowiekiem nienawiść. Emocje, które Jolanta Bartoś zawarła w „Krzyku ciszy”, są nie tylko kluczowe, ale jednocześnie są największym atutem powieści. Zazdrość, rozpacz, złość oraz smutek. Wszystko to doprawione nutką grozy i horroru, co wzbudziło mój niekłamany zachwyt, chociaż ten gatunek literacki nie jest mi szczególnie bliski. Potrafiłam współczuć Andżelice, mimo że szczerze jej nie znosiłam, łatwo bowiem, zrozumieć zachowanie matki, która straciła swoje dzieci. Nietrudno znaleźć usprawiedliwienie na jej postępowanie, natomiast nie można i nie da się wytłumaczyć zachowania osoby zaślepionej nienawiścią. Współczucie dla Andżeliki jest dla tej osoby parawanem, który pozwala ukryć przed samym sobą prawdziwe powody swojego postępowania, a tak naprawdę jest nią tylko żądza zemsty. Opętanie nienawiścią sprawi, że nie cofnie się przed niczym, by móc zrealizować swój chory plan. Na przeciwwadze nienawiści, stoi miłość i poświęcenie. Wspaniała postawa lekarki, która z całą odpowiedzialnością rodzi ciężko chore dziecko, które nie ma szans na przeżycie, ale jego śmierć może uratować życie innemu dziecku. To poświęcenie nie pójdzie na marne, zostanie uratowane życie kogoś innego.