5.0
2025-07-03Recenzja zweryfikowanaNie sięgam po fantastykę zbyt często, ale tym razem coś mnie tknęło. Może to ta surowa, klimatyczna okładka, może intrygujący tytuł, który brzmi trochę jak z pogranicza mitu i wojennego raportu. A może po prostu miałam ochotę zanurzyć się w świecie, który wymyka się znanej rzeczywistości i zmusza do zadania sobie pytania: „co by było, gdyby wszystko, co znamy, przestało istnieć?”. Tak się właśnie zaczęła moja przygoda z „Dryfterem” książką, która uderza jak grad w otwartą dłoń i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Świat przedstawiony przez Kafira i Kaczora to postapokaliptyczna mieszanka grozy, upadku i bezlitosnego realizmu. Tu nic nie jest pewne, a nadzieja nie istnieje za darmo. Dzikie Ziemie, to miejsce, gdzie mutanty, anomalie i brutalność są chlebem powszednim. Ludzkość przetrwała, ale zapłaciła za to ogromną cenę, ponieważ cofnęła się cywilizacyjnie do średniowiecza, w którym Unia Miast Ocalonych i Zakon Czarnego Krzyża trzymają władzę żelazną ręką. Prawa są bezwzględne, a kara przychodzi szybko i bez wyjaśnień.
Największe wrażenie zrobiła na mnie wizja świata za Murem Ocalenia. To świat pustkowia, w których dryfterzy walczą o przetrwanie. Kim są? To ci, których system odrzucił, ludzie balansujący na granicy życia i śmierci, poszukiwacze dawnych artefaktów, które mogą znaczyć różnicę między życiem a śmiercią. Ich los to ciągła walka: z potworami, z czasem, z innymi ludźmi. Ale największe zagrożenie czai się w cieniu coś, co nie ma twarzy, co budzi pierwotny strach, którego nie da się oswoić. I to właśnie ten mrok, który nie ma imienia, sprawia, że od tej książki nie można się oderwać.
Fabuła sunie jak konwój przez burzę piaskową, czasem brutalnie, czasem zaskakująco spokojnie, ale zawsze z napięciem. Pojawiają się momenty, które na długo zostają w głowie. Jak scena spotkania dryftera z tajemniczym mutantem w ruinach starego miasta, pełna napięcia, niejednoznaczna i zaskakująca. Albo starcie z Dragonami, które pokazuje, że w tym świecie nie ma miejsca na słabość. Najbardziej jednak poruszyła mnie samotność, która wylewa się z kart tej powieści. Ludzie tu nie żyją razem, lecz obok siebie. Czy w takim świecie można jeszcze komuś zaufać?
Zastanawiałam się wielokrotnie podczas lektury: czy w świecie, w którym wszystko zostało zniszczone, da się jeszcze być człowiekiem? Czy istnieje granica przetrwania, której nie warto przekraczać? I kto właściwie zasługuje na miano potwora? Mutant, system, a może my sami?
To, co najbardziej mnie ujęło w „Dryfterze”, to nie tylko klimat, ale język surowy, dosadny, idealnie oddający realia brutalnego świata. Nie ma tu miejsca na ckliwość, a jednak między słowami czuć, że autorzy zostawili cząstkę siebie w tej historii. Stworzyli uniwersum, które żyje, oddycha i gryzie.
Polecam tę książkę każdemu, kto nie boi się wejść w mrok i spotkać z własnymi lękami. To opowieść dla tych, którzy lubią, gdy świat staje na głowie, a granice dobra i zła się zacierają. Jeśli szukasz historii, która nie owija w bawełnę, a zamiast bohaterów oferuje ci ludzi z krwi, potu i łez. „Dryfter” jest właśnie dla Ciebie.