Po Prouście francuska literatura celebruje szaloną miłość razem z Bretonem i Aragonem, przemienia się w filozofię wraz z Sartrem, staje się polityką z Malraux, moralnością wraz z Camusem czy też spojrzeniem flaubertowskim wraz z minimalizmem Blanchota i Nouveau Roman, i w końcu, wraz z Célinem, rywalizuje z proustowskim poszukiwaniem emocji, choć sprawia wrażenie, jak gdyby odrzucała jego ?francusko-jidyszowy? styl i seksualność. Spośród nielicznych autorów zwracających uwagę na Prousta to Blanchot ? i jego orfizm ? uprzywilejowuje implozję pustki, która powiększa sferę Czasu odnalezionego. Niemniej jednak owa przenikliwość pozostaje zależna od milczenia w kwestii brutalności zła, które u Prousta jest samotnym rewersem niestałości Bytu. Upierać się przy amoralizmie proustowskiego dzieła będzie dwóch podziwiających go pisarzy: katolicki moralista interesujący się rozkoszami piekielnymi, który go opłakuje ? czyli Mauriac ? oraz badacz doświadczenia mistycznego, który go wychwala ? którym jest Bataille. Natomiast poważny Walter Benjamin będzie się zastanawiał nad tym ?eleackim? szczęściem tych odmiennych ?materii?. Pełnia proustowskiego doświadczenia ? zmysłowa, sztuczna, bluźniercza ? ciągle nam się wymyka. Gilles Deleuze komentuje tę proustowską koncepcję homoseksualizmu z rzeczowością filozofa, który zrozumiał odkrycie Freuda: odróżnia homoseksualizm ?ogólny i ścisły? od homoseksualizmu ?lokalnego i nieścisłego?. Ten ostatni opiera się na ?współistnieniu fragmentów dwóch płci, cząstkowych przedmiotów, które nie mogą się ze sobą porozumieć?, oraz na ?oddzieleniu od siebie płci-narządów?. Całość zmierza tutaj w kierunku ?transseksualizmu jako ostatecznego poziomu Proustowskiej teorii?. Homoseksualista jest produktem społecznego odrzucenia, a jego poczucie winy nie istniałoby bez owego wykluczenia, bez owego ostracyzmu, na jaki skazuje go kontrakt społeczny. Proust podkreślał, jak bardzo homoseksualizm jest społecznym artefaktem, i połączył homoseksualistę z Żydem, jako że oboje są ofiarami normatywnej nietolerancji. Do tego protestu narrator dodaje również szczegółowy opis psychotycznej mocy uniwersalnego transseksualizmu. Wszyscy jesteśmy hermafrodytyczymi roślinami i bąkami, lecz niektórzy są nimi bardziej niż inni, aż do szaleństwa, tak jak Palamed z Guermantes?ów, baron Charlus, książę Brabancki, książę de Carency, książę des Dunes, dziedzic de Montargis, książę d?Agrigente, etc. Pani de Guermantes nie waha się mówić, w jego kontekście, o ?szaleństwie?. Szaleństwie, które narrator wydaje się sam znać na tyle, że o nim śni: ?Otóż śniło mi się, że pan de Charlus ma sto dziesięć lat i że wyciął właśnie kilka policzków własnej matce; że pani Verdurin kupiła za pięć miliardów bukiecik fiołków?. Nikt nie potrafiłby być bardziej szalony. Jeśli wierzyć Freudowi, w postaci ze snu zawsze jest coś ze śniącego. Zatem Charlus policzkujący swoją matkę Verdurin? Cierpienie i śmiech narratora. Bezsprzecznie, baron wykazuje osobliwe symptomy. Najpierw jego oczy, ?rozszerzone uwagą?, ?nadzwyczaj żywe?, rzucają ?żarliwe spojrzenie, śmiałe, ostrożne, szybkie i głębokie zarazem?, raz po raz roztargnione ?z natrętną przesadą?. Oczy ?niby szczelina, niby strzelnica, której nie mógł zatkać?, ?spuszczone jezuicko?, zdradzają cechy uwięzionej i rozregulowanej energii bąka albo, jeszcze brutalniej, ?maszyny palnej, niezbyt bezpiecznej nawet dla tego, kto, nie będąc całkowicie jej panem, nosił ją w sobie, w stanie chwiejnej równowagi i zawsze gotową wybuchnąć?. Na szczęście najczęściej owemu materiałowi wybuchowemu udaje się znaleźć odpowiednie zastosowanie, np. w ?racach jego wymowy?. Lecz niekiedy pewien rodzaj obraźliwej i raniącej werbalnej niewstrzemięźliwości odkrywa nagle ?maszynę? rozregulowaną.