STARE I NOWE
Niemal wszystkie dotychczasowe tomy „Księgi całości” zostały już wznowione w nowej wersji – niemal, bo została nam jeszcze „Tarcza Szerni”, która pojawi się jako kolejna część tej edycji – i przyszła pora na nowe. Na mieszankę opowiadań tych już znanych, jak i całkiem świeżych, zaserwowanych nam w tomie, który można uznać za swoisty przestój przed kolejnymi, wielkimi przygodami, ale jest to przestój bardzo udany. I satysfakcjonujący.
Ten świat pełen jest legend i opowieści. Historii o ludziach. O śmierci. O łzach. O życiu. Walce. Wiele z nich poznaliśmy, czas odkryć kolejne.
Felisk W. Kres swój cykl „Księga całości” zapoczątkował opowiadaniem opublikowanym w 1987 roku, rozwiniętym potem w powieść. I takich opowiadań, rozwijanych, łączonych, splatających się ze sobą, w cyklu było dużo. Szerń, Szerer i wszystko, co się z nimi wiąże i krótkie formy się lubią. A razem łączą się w jedną, wielką, bogata opowieść. Opowieść, którą uwielbiam zarówno w opasłych tomach, w których snuta jest dla nas jedna, epicka fabuła, jak i tych króciutkich czasem urywkach, które może niewiele wnoszą, ale jak przyjemnie rozbudowują świat. I tak jest właśnie z tym tomem.
Opowiadanie „Miód dla Emiry” Kres opublikował w 1991 roku w drugim numerze „Voyagera”. W „Science Fiction” 6/2004, dwa lata po ostatnim, jak się wtedy zdawało tomie cyklu zagościł tekst „Gówno”, a trzynaście lat później BookRage, wznawiając „Księgę całości” w formie cyfrowej promocyjnie dorzuciło do tego jeszcze jeden utwór, „Jeźdźcy Równin”. Wszystkie gdzieś tam krążyły, zebrane nie zostały, a teraz dostajemy je skompilowane w jednym tomie i uzupełnione o nowe historie: „Armektańską nienawiść” i „Siedmiu najemników” i…
I jest dobrze. Teksty tu podane są różnorodne, jak ich długość, ostatni z nich to dobre pół tomu, dwieście stron czystej fantasy w wykonaniu Kresa, powieść właściwie, ale na tej samej zasadzie, co różnorodne były dotychczasowe opowieści. Czyli tematyka bywa różna, czasem mniej oryginalna („Najemnicy” oparci są na „Siedmiu samurajach”, czego autor nie ukrywa), czasem bardziej, ale za każdym razem udana wykonaniem. I mającym ten charakter, ten klimat, który tak mnie ujmował do tej pory i ujmować nie przestanie.
Kres robi tu – i w tym tomie, i w tym cyklu – kawał znakomitej roboty. Jednej z najlepszych w swoim fachu, jeśli mowa o rodzimych pisarzach. Bierze znane przecież schematy i serwuje je po swojemu, nonszalancko, brutalnie, z brudem, czasem wulgarnością, ale fabularną i literacką wprawnością. I sprawnością. Czyta się to świetnie, to nowe wydanie świetnie też wygląda i świetne jest to wszystko. Czytajcie, bo warto.