Książkę tę przeczytałam w 24 godziny, co nie często mi się zdarza, ale tę lekturę po prostu chłonęłam, całą sobą, dlaczego? Albowiem opowiada ona o wyjątkowym, niesamowitym człowieku, lekarzu, badaczu, który całe swoje życie zawodowe, ale i osobiste chociaż nie tylko życie, a i swój majątek ofiarował chorym, ubogim, umierającym. Profesor, który jak ten dobry samarytanin pochylał się nad chorymi, doświadczanymi biedą. Człowiek, który wpierw karmił Swoją Duszę NAJŚWIĘTSZĄ EUCHARYSTIĄ, a następnie zanosił swoją wiedzę, umiejętności wraz z JEZUSEM pod te biedne strzechy. Lekarz, który uczył swoich studentów, że człowiek, to nie tylko chore, zranione ciało, ale i nieśmiertelna Dusza, którą też potrzebuje lekarstwa, jakim jest dobre słowo, spojrzenie niezmierzonej miłości BOŻEJ, które działają tak na Ducha jak lekarstwa na ciało. Ten wyjątkowy Profesor często i gęsto nie miał czasu na odpoczynek, gdyż po dyżurze w szpitalu, odwiedzał chorych w ich domach, lub też przyjmował cierpiących u siebie w gabinecie. Z pasją i poświęceniem wykonywał swój zawód nie bacząc na tytuły, bogactwo, czy sławę. Był to człowiek pokorny, skromny i radosny. Co mnie ujęło najbardziej? Fakt, że miał tak czyste serce, iż nie słuchał żadnych oskarżeń po jakimkolwiek adresem, aby przez to nie uprzedzić się do żadnej osoby. Wiedział, że wiele osób Go krytykuje, zazdrości ale nie dbał o to, robił swoje. Nie patrzył na siebie przez pryzmat ludzkich oczu. Jego lustrem był Miłosierny JEZUS. Takich lekarzy nam trzeba.