Przypadek unieruchamia jednostkę kolonizacyjną w zupełnie nieznanym układzie, w którym, na dodatek, istnieje planeta z początkującą cywilizacją. Rodzi to sporo dylematów, a w konsekwencji rozmaitych wyborów prowadzi do różnopłaszczyznowych konfliktów. Trzeba decydować nie tylko o sobie, ale też o losie zahibernowanych kolonistów czy relacjach z, inteligentnymi przecież, tubylcami.
Rzecz skonstruowana klasycznie, z dawnym sznytem, ale nowoczesnym "silnikiem" napędzającym narrację. Czyli mamy typowe motywy - misja kolonizacyjna, awaria, kontakt, tradycyjne funkcje załogantów: Lekarz, Żołnierz, Inżynier, Astronom, ale jednocześnie współcześnie ujęte konfiguracje partnersko-seksualne, żołnierzem jest kobieta, w ogóle kobiety nie są "blondynkami" do ratowania lecz pełnoprawnymi postaciami, rozmemłany łańcuch dowodzenia/system decyzyjny, nacisk na relacje międzyludzkie, psychologię, itp.
W powieści można odnaleźć mnóstwo inspiracji. Dialog ze Strugackimi jest aż nazbyt oczywisty, ale znajdziemy tu też nawiązania do Lema, Funky Kovala, Dänikena czy też polskiej reprezentacji tego nurtu, komiksowej serii Ekspedycja. Ktoś inny z pewnością dorzuciłby tu pewnie jeszcze inne tytuły czy nazwiska. Osobiście odnalazłem tam również Shakespeare'a. :)
Autor snuje opowieść zgrabnie, raczej lekko, choć z pewną dozą patosu, równoważonego jednak przyjemnym, nienachalnym humorem. Akcja, w przeważającej mierze bardzo logicznie skonstruowana, nie rwie co prawda z kopyta, jednak prowadzona umiejętnie, pozostawia czytelnika w nieustannym zainteresowaniu.
Niestety nie udało się uniknąć różnej klasy wpadek:
- przede wszystkim przydałoby się poddać tekst rzetelniejszej pracy korektorsko-redakcyjnej. Zdarzało się, że niektóre zdania czytałem kilka razy by odnaleźć w nich sens. Bywa, że podmiot jest niepewny, interpunkcja lekko zgrzyta, czasem nie od rzeczy byłoby przekonstruować jakiś drobny fragment. Np. nie mam pewności czy Mira to planeta czy słońce układu. Raz bywa tak, raz tak.
- zdarzają się kiksy dotyczące fizyki, biologii.
- do najcięższej kategorii zaliczam dwie sprawy, które mi mocno zazgrzytały, choć moja opinia może być dyskusyjna. Po pierwsze nieporozumienie z "kijem astronoma". Zachowanie Gandhiego jest tak oczywiste a Fostera tak nieprawdopodobnie idiotyczne, że w ogóle nie kupuję tak poprowadzonego wątku. Druga rzecz to ogólnospołeczna niechęć do zakładania kolonii. Rozumiem rok, dwa, dziesięć, gdy są jeszcze widoki na wyjście z kałabani, ale po z górą stu latach, gdy jest już niemal pewne, że na ratunek nie ma żadnych szans? Nikt nie ma chęci żyć normalnym życiem? Wszyscy wolą położyć się w hibernatorach i umrzeć? No way. Po pierwsze byłaby spora grupa, która zdecydowałby się stworzyć osadę i tam żyć, oczywiście z pomocą urządzeń macierzystej jednostki, a po drugie, w czasie gdy ma miejsce główna akcja powieści, pojawiłby się "ruch wyzwolenia sardynek" i dania im szansy do decydowania o sobie. Zatrzymanie ich w hibernatorach równa się właściwie masowemu ludobójstwu. Mnóstwo ludzi by to oprotestowało. Ten aspekt, w mojej ocenie, umknął autorowi.
Całkowicie zrezygnowałbym z epilogu. To najsłabsza część całego dzieła, psuje wszystko. Przez chwilę rozważałem wyrwanie strony z epilogiem, by przyszłemu czytelnikowi oszczędzić tych kilku zdań.
Podsumowując, Podarować niebo to całkiem przyzwoita propozycja sama w sobie, a na tle produkowanego dziś masowo prymitywu sf, to wręcz rewelacja. Lektura przyniosła mi sporo frajdy.