Nim zabrałem się za lekturę powyższego dzieła, uwagę moją przykuł napis na tylnej stronie książki, brzmiący następująco: "Błyskotliwe połączenie Sapkowskiego i Pilipiuka". I choć akurat twórczości drugiego z tych panów nie zdążyłem jeszcze przebadać, tak tego pierwszego jest mi częściowo znana i uważam go za absolutnego geniusza, mistrza słowa, doskonałego w tworzeniu ciekawej fabuły, nietypowych sytuacji i pełnokrwistych bohaterów, a wywoływanie emocji w czytelniku przychodzi mu z łatwością. I wierzcie mi na słowo - Marcin Mortka stoi na bardzo podobnym poziomie co Andrzej Sapkowski, niewiele mu ustępując.
Mamy tutaj do czynienia z fantastyką z krwi i kości, z nowym światem, który, choć przypomina typowe uniwersa z dzieł Tolkiena czy wcześniej wspomnianego Sapkowskiego, to jednak wprowadza też nieco świeżości i oryginalności.
Największą siłą tej książki są zdecydowanie bohaterowie - o to zresztą rozchodzi się w fabule, gdyż śledzimy przez cały czas losy szóstki bohaterów - tajemniczego elfa, dziwacznego maga, łagodnego wojownika, marudnego krasnoluda i przesympatycznego, lekko ześwirowanego goblina. Przewodzi im Edmund, człowiek o wielu ukrytych talentach oraz ich braku, specjalizujący się w walkach z groźnymi przestępcami i smażeniu jajecznicy. Jak już wspomniałem, bohaterowie są największą mocą tej książki i zdecydowanie podtrzymuję to twierdzenie - każdy z powyżej wymienionych awanturników jest na swój sposób oryginalny i ciekawy, nie da się ich nie lubić, przez co już od pierwszych stron z przyjemnością śledzimy ich losy, a im dalej w książkę, tym bardziej się z nimi związujemy i naprawdę w niektórych momentach można poczuć realny strach o dobro naszych ulubieńców. Cała zgraja na czele z intrygującym w swej tajemniczości i skrytości elfem oraz gniewnym (a przy tym zabawnym) krasnoludem zwie się przyjaciółmi, niemalże rodziną, wszelako, jak to w rodzinie, dochodzi nieraz między nimi do kłótni czy niezgody, co zwykle podyktowane jest przez ich różnorodne charaktery i tworzy sytuacje komiczne.
No właśnie, a skoro o komizmie mowa - kurczę, jaka taka książka była zabawna! Marcin Mortka niczym wprawny krawiec przeplata historię nicią niebanalnego, inteligentnego humoru, nieraz sarkastycznego lub ostrego, co dodaje całości smaczku i polepsza odbiór książki. Najlepszym tego przykładem są listy pisane przez głównego bohatera do swojej żony, który stara się jej zrelacjonować swoje poczynania, umiejętnie pomijając niektóre co drastyczniejsze fakty - naprawdę rozbawiły mnie te fragmenty i ukłony dla autora, gdyż w swym życiu przeczytałem mnóstwo literatury i niewiele było mnie w stanie rozbawić.
I wtórnie porównam autora z Andrzejem Sapkowskim w kontekście umiejętności obu panów do tworzenia niebanalnej, ciekawej fabuły. Niedawno zasiliłem swoje grono książek przeczytanych pozycją "Miecz przeznaczenia" z cyklu o wiedźminie i była to zdecydowanie jedna z najlepszych książek, jakie miałem okazję w życiu przeczytać. I gdybym miał wskazać pozycję, która najbardziej przypomina mi powyższe dzieło, to skierowałbym się właśnie ku "Nie ma tego złego". Dorównuje ono dziełu Sapkowskiemu zarówno ciekawą fabułą, zawadiackim humorem jak i cudownym, bajecznym wręcz klimatem fantastycznego świata.
Mamy zatem do czynienia z przykładnym tworem fantasy, któremu nic nie brakuje, a przygoda, jaką przeżywamy, to nie tylko czytana historia, lecz coś, co przeżywa się wraz z bohaterami, czując zew książki, zanurzając się w tym świecie, zupełnie, jakbyśmy sami w nim byli.